Moja niedzielna wycieczka rowerem na "wieś"
             
Home
           
Żyć pełnią życia, to zalecenie dość banalne, ale zapewne dla każdego, co innego znaczy. Ci, co mają bardzo duże dochody w to stwierdzenie włożą zapewne natychmiast m. in. wspaniałe wycieczki zagraniczne, rauty i wiele innych uciech. Są także i małe radości, dostępne dla każdego i w każdym wieku. Nie raz już na tym wortalu propagowałem zbiorowe wycieczki rowerowe - tak zwane "Ratuszowe". Mieszkamy z takim zakątku Polski, że każdy taki wyjazd o własnych siłach daje wspaniały relaks, piękne widoki i znakomicie wzmaga poczucie własnej wartości. Jak łatwo się przekonać choćby z mojego małego reportażyku dostępne są dla każdego. Zachęcam do obejrzenia kilku zdjęć z ostatniego takiego rajdu, w którym uczestniczyłem.            
               
     
    Piękny dzień i jak widać duża liczba uczestników rajdu przybyła w tradycyjne miejsce tj. pod Ratusz. Dodatkowo z tego miejsca równolegle wyrusza także wycieczka piesza.          
   
    Zjawiają się także reporterzy lokalnej telewizji i nagrywają rozmowy z uczestnikami wycieczki oraz organizatorami.          
   
    Tuż przed wyruszeniem na trasę organizatorzy zapoznają uczestników z regulaminem i trasą rajdu.          
   
    Przejazd przez las-park miejski daje zawsze wiele przeżyć, a to ze względu na kluczące w gęstwinach ścieżki, w których łatwo się zgubić, a to z powodu dużych stromości, czy łach piachu, a wreszcie z powodu czyjejś kraksy lub uszkodzenia roweru. Tu czekamy na zmianę dętki w jednym z rowerów...          
   
    Widoków cieszących oczy wiele... tu zakole Łyny, która słynie z malowniczego położenia w niebywale urozmaiconych biegów...          
   
    ..ale wszystko w końcu daje się przejechać i dalej jedziemy już jakby pchani wiatrem...lekko i przewiewnie!    
   
    Taki relaks mija jednak szybko i znowu wjeżdżamy w las tym razem już na skraju Olsztyna.    
    Teraz skrajem Osiedla Redykajny...    
     
   

..gdzie dogania nas patrol Straży Miejskiej... ale tylko w celu ułatwienia nam przejazdu przez Osiedle Redykajny!

    ..a samo osiedle zadziwia bogatymi, nowiutkim pałacykami! Jeden z nich w budowie widać na tym zdjęciu (mam nadzieję, że nie naruszyłem niczyjej prywatności!)            
    Chwila odpoczynku na parkingu przed sklepem spożywczym (głównie chodziło o spożycie napoi...) - na pierwszym planie mój "rumak"!  
    Ponieważ nie było chętnego do uwiecznienia mnie samego, zrobiłem to pozując do czyściutkiej szyby w stojącym samochodzie, i ... zaraz musiałem się z tego czynu tłumaczyć widocznej przypadkiem na zdjeciu właścicielce auta, bo sądziła ona, że znalazłem wewnątrz jej samochodu coś frapującego....!                
    Po przejechaniu Redykajn zbliżaliśmy się do celu podróży: dużego gospodarstwa "agro-turystycznego" (piszę to omijając krypto-reklamę!). Świadectwem tego, że jesteśmy już na wsi było pojawienie się oto takich zwierzaków na łące!              
 
    Jesteśmy u celu, Tu znajduję wreszcie chętnego do zrobienia mi pamiątkowej fotografii.
  Gospodarstwo wielkie i rządzi się swoimi prawami niezależnie od tłumu wycieczkowiczów! Oto wielki kozioł sam (!), nawet bez psa pasterskiego, prowadzi do zagrody swoje stadko, jak widać bardzo karne choć zróżnicowane.          
    Im bliżej podwórza tym bardzie towarzystwo słucha przewodnika...
    Na spacer wybiegł niepilnowany przez nikogo siwek.
    Obszerny dziedziniec - podwórze. Tu właśnie za chwilę wparuje cała wataha prowadzona przez wielkiego kozła - przewodnika.
    Robię mały portrecik!
    Kozy i kózki rozbiegły się po całym podwórzu ku uciesze młodych wycieczkowiczów.
    Ale to nie trwało długo i zanim zdołałem się przygotować do sfotografowania było już po wszystkim! Zza jakiego węgła wybiegł nagle wielki pies i w jednej chwili zagonił całe to baranio-kozie towarzystwo do jednego z zabudowań! Żadne z czworonogów nie śmiało się mu przeciwstawić i natychmiast wszystkie karnie zniknęły w czeluściach przeznaczonego dla nich pomieszczenia!                
    Gospodarstwo posiada piękne konie wierzchowe...
    Tymczasem rozpalano już ognisko...
    ...i niema to jak kiełbaski pieczone na wolnym ogniu!
    Kto chciał mógł pokosztować jazdy wierzchem. Były jeszcze konkursy i oczywiście nagrody. Ponieważ lubię jeździć swoim tempem postanowiłem wracać sam. Do domu na Dajtkach droga wiodła obok Jeziora Ukiel, a tu zawsze warto się zatrzymać i nasycić wzrok przestrzenią w kolorze błekitno-stalowym.                  
 
    Przez dłuższą chwilę obserwowałem zmagania dwójki młodych ludzi ze złośliwością rzeczy martwych...
    . a nad głową i nisko i wysoko też toczyło się czyjeś życie...
    To niezbyt wysoko, ale zapewne bardzo przyjemne...
    ...a 9 kilometrów nad ziemią oglądano zapewne jakiś interesujący film bo do Moskwy było jeszcze sporo kilometrów...
                             
     
Tekst i zdjęcia Andrzej Kalinowski